...jak, kiedy, dlaczego powstał Souvenire ?
SOUVENIRE
Galeria powstała w sierpniu 2010r. Chwilę wcześniej poznałam kobietę, która od 21 lat zmaga się z nowotworami, bo z roku na rok przybywa ich więcej. Przeszła operacje, wszelkie dostępne w Polsce formy leczenia, doświadczyła zaniku mięśni, była w śmierci klinicznej, w zapaściach, wiele już razy słyszała, że to już koniec, że teraz to już na pewno. Tyle razy ktoś odbierał jej nadzieję, wprowadzał w jej życie lęk, a ona żyje. Gdy ją poznałam, powiedziała mi, że żyje z wyrokiem śmierci, „ma przed sobą trzy miesiące”. Już teraz z pewnością to będzie koniec. Powiedział jej o tym autorytet w dziedzinie onkologii. Zdradziła mi swą tajemnicę, ale w jej oczach widziałam więcej życia, niż w wielu oczach ludzi niezdiagnozowanych i mimo tego, że jej głowa jest w połowie łysa, a w ciele brak zdrowych organów, zaczęłam się zastanawiać, jak wesprzeć jej energię życia, która w niej jest. Zapytałam o jej sytuacje materialną. Odpowiedź wbiła mnie w fotel, 460zł renty i brak pomocy z instytucji. Opowiedziała mi, że rok temu poprosiła o pomoc opiekę społeczną. Przyszedł do niej jej przedstawiciel, sprawdził warunki jej życia i na widok lodówki oświadczył „No proszę pani, to pani prosi o pomoc mając taką lodówkę?! Nie, my pomagamy tylko tym którzy nie mają lodówek...” Ale proszę pana, ja mam ponad 50 lat, w tym wiele lat przepracowanych za sobą. Między innymi 5 lat we Włoszech. Jak mogę nic nie mieć? ”Jak pani sprzeda lodówkę i te pieniądze spożytkuje i jeszcze pani zabraknie, to może wtedy coś pani damy. Na razie pani się nie kwalifikuje do naszej pomocy. Regina jest bardzo dumną osobą, więcej o pomoc nie prosiła. Zapytałam co by ją uszczęśliwiło, co by jeszcze chciała robić? „Chciałabym czuć się potrzebna, móc o coś zadbać. Zaopiekować się, coś zrobić, a nie czekać w domu z wyrokiem na śmierć.” A może jakaś praca, choćby 2 godziny dziennie, może godzinę. Może nie codziennie? „Jak będę się dobrze czuć.. ale kto mnie taką potrzebuje? Czasami mam silę, a czasami nie. Dobrze aby można tam było siedzieć i zrobić sobie herbatę i spotkać się z ludźmi, ale takiej pracy nie ma..” Wtedy nie było, ale bardzo szybko się pojawiła. Blisko domu Reginy wystawiono do wynajęcia maleńki lokalik. Pomyślałam, biorę. Pomysł rodził się sam, co w nim robić? Co tam zmieszczę? Co ludzie potrzebują? Zaproponowałam Reginie aby mi pomagała. Wtedy ona zgodziła się. Z podkreśleniem, że będzie to czynić w miarę jej sił, ale dzięki temu, że będzie ten sklepik, będę mogła sprzedać ładne rzeczy, które mam w domu. Większość sama robiłam i dzięki temu zapłacę za leki w aptece i to jest pomysł na to miejsce – niech i tym będzie dla innych, pomyślałam. Przedyskutowałam to z moją przyjaciółką Iwoną Zrałek z USA, która jest mnichem buddyjskim i wolontariuszem w hospicjum i więzieniu SingSing. Powiedziała mi jak u nich jest traktowana pomoc i czym ona jest dla osób chorych, jak oni to robią. Przekonała mnie, że chorzy, słabi, biedni to wielka i bardzo wartościowa grupa społeczna do której z jakiegoś powodu mało kto wyciąga rękę. Sklepik-galeria został otwarty. Kobiety pocztą pantoflową rozniosły po mieście wieści, że tu można sprzedać, zostawić w komis rękodzieło. Kobiety zaczęły dziergać, przynosić piękne rzeczy, ale poszłam z pomysłem dalej i połączyłam sztukę ludową ze sztuką uznaną przez znawców. To jest obrazami Małgorzaty Kapłan, która założyła fundację „Kolorowy Start” i głównie prowadzi zajęcia z dziećmi onkologicznymi, ale też z tzw. trudną młodzieżą. Prace swoje Małgosia sprzedaje aby utrzymać fundację, kupić bloki, kredki na zajęcia z dziećmi w szpitalach i ja to doceniam, dlatego jako członek jej fundacji, oddałam jej kawałek ściany w mojej galerii, ale nie jestem obojętna na los 96-letniego rzeźbiarza Henryka Musiałowicza, którego fantastyczna córka Jola Musiałowicz, założyła fundację „Reminiscencja” - na rzecz sztuki i zastanawia się, gdzie szukać pieniędzy na zawalony dach pracowni jej żyjącego ojca, którego prace stoją po kolana w śniegu. Mam na to wszystko sprzeciw. Tak nie powinno być, ale nie chcę tylko mówić o tym, chcę coś zrobić. Dlatego zaprosiłam i tę fundację do współpracy ze mną. Mam piękną biżuterię artystyczną Joli z prawdziwych, naturalnych, ciętych kamieni – bo gdzież szukać piękna, jak nie w naturze? Wszystko co znajduje się w galerii jest na sprzedaż. Przyjmuję też zamówienia na specjalnie wymyślne przedmioty. Galeria jak dotąd mnie nie przynosi dochodów, ale ja jestem druga w kolejce. Pierwsi są ci, którzy ze mną współpracują i oni za swe prace dostają pieniądze systematycznie, ile- to zależy od ich pracowitości. A, że wiele mogą, czasami tylko potrzebują trochę więcej na to czasu, aby sobie o tym przypomnieć. Wiem, bo dałam pracę i dom bezdomnemu alkoholikowi, którego osadziłam w domu na wsi. A który przez 2 lata tylko pilnował tego domu. W tym czasie z nostalgią opowiadał mi po skończonej pracy w ogrodzie, które śmietniska w Jaworze są najlepsze – najbogatsze. Opowiadał to z oczami uniesionymi w górę, w zatrzymaniu, to był dobry czas mówił i roztapiał się we wspomnieniach, ale teraz nie ma już takich marzeń. Pracuje przy remoncie domu, założył swoją działalność, aby wypracować brakujące mu lata do emerytury. Wsiada w swoje auto, jedzie do hurtowni budowlanej po brakujący materiał, który pobiera bez zapłaty – idzie to na moje konto, a nikt nie zawaha się mu go dać, bo przecież pan Kazimierz słynie na wsi z pracowitości, odpowiedzialności i uczciwości. Tylko czasem wieczorem po pracy wypija małe piwo. Powiedział mi ostatnio: „Bo wie pani nie wiem co jest, wódka mi jakoś nie wchodzi...”
Chciałam dać ludziom miejsce w którym mogą się spotkać, opowiedzieć o swojej słabości, smutku w atmosferze prawie domowej. W miejscu gdzie wszystko można dotknąć, samodzielnie odnaleźć w starej skrzyni lub równie starych babcinych kredensach i udało się. W towarzystwie barwnych rękodzieł, dziwnych, śmiesznych bywa, że niepotrzebnych rzeczy czują się bezpiecznie i otwierają swoje wylęknione serca dzieląc się swoimi historiami. Mój mąż ma nowotwór – mówi pani Ala. W jej oczach szklą się łzy. Jak pani sobie z tym radzi- pytam. Nie radzę sobie - mówi. Płaczę, ręce mi się trzęsą, jak żyć z umierającym człowiekiem? A może watro zając rozdygotane napięciem dłonie – pytam. Mogę, tylko po co? W ciągu 2 miesięcy obdarowałam wszystkie rodzinne babcie i ciotki szalami. Komu mam je jeszcze robić? Mnie. Proszę robić ich wiele, są piękne. Ja od pani je kupię i będę sprzedawać. Innym razem przyszedł pan, którego żona ma nowotwór piersi. Jak będę bez niej żyć, nie wiem... Nie umiem, jesteśmy ze sobą od zawsze, tak bardzo staram się ją rozweselić, dać jej inny, barwny świat. A jak pan to robi? - pytam. Składam dla niej z kolorowych karteczek śmieszne papierowe postaci. Kurczaczka w kapeluszu, żabę, mądrą sowę, którą można zapytać, co dalej z naszym życiem. Żona zawsze uśmiecha się, gdy w naszym domu pojawiają się nowi goście, robi się coraz ciaśniej. Proszę przynieść parę, może i innym wniesiemy przez to trochę radości i kolorów w ich smutne i trudne życie. I tak oto pan Leszek zagościł w mojej galerii. Pani Ewa straciła pracę miała lęk w oczach, co dalej? Panika odbierała logiczne myślenie, rozmawiałyśmy. Przychodziła codziennie, raz nieśmiało wyciągnęła z torby białe serwety, pięknie przyozdobione. To ja je zrobiłam – mówiła. Wtedy gdy byłam szczęśliwa. Gdy żył mój mąż, mimo tego, że miał amputowane dwie nogi, jeździliśmy samochodem po Polsce. Zwiedzaliśmy. A gdy byliśmy w domu, ja siadywałam obok niego i wyszywałam. On podkładał do kominka – byliśmy szczęśliwi. Dziś chcę sprzedać te prace. Nimi zapłacę za światło i gaz. Będę spokojniejsza. W tym spokoju, pani Ewa podjęła decyzje o wyjeździe do Niemiec, jako opiekunka osoby starszej. Przyszedł i pan Tadeusz, który trochę nerwowo rozgląda się wokół siebie. Dlaczego? - zastanawiałam się. Dziś już wiem – 25 lat spędził w więzieniu i nie jest wolny od przeszłości, ale nauczył się tam jednego – cierpliwości i dlatego dziś robi piękne reliefy, trybtyki, Święte Rodziny w drewnie. Przychodzą młode dziewczyny, które robią kolczyki na szydełkach, babki z niespodzianką w którą można włożyć napisane życzenia. Przychodzi mama chorej 2-letniej Hani z porażeniem mózgowym i padaczką, która w ramach swojej terapii robi przepiękne, bardzo staranne kartki z życzeniami dla innych. Mówi, że ona tak bardzo czeka na dobrą wiadomość o poprawie zdrowia swojej córeczki, że wie czym jest czekanie, więc jeśli gdzieś, ktoś też czeka na jakąś wiadomość to ona ze swej strony postara się aby była piękna, starannie podana z sercem, nawet jeśli jej treść może być czasem cierpka. Ściany mojej galerii zdobią też obrazy Stanisława Buraczewskiego, który ponad wszystko ukochał ich malowanie. Już jako emerytowany policjant, ojciec dorosłych dzieci dostał od żony ultimatum – obrazy, albo rodzina... Po godzinie Burak, bo tak nazywają go znajomi był już spakowany. Sztaluga, blejtram, pędzle, farby i parę ubrań. Resztę pozostawił rodzinie. Przez 15 lat był tułaczem, pomieszkiwał to tu, to tam, ale wszędzie gdzie był, były też jego obrazy. Do dziś namalował ich około 5 tysięcy. Przychodzi do galerii, a jego siwe włosy, rozwiewa wiatr. Wybrałem wolność, jestem szczęśliwym człowiekiem – mówi. Przed wystawą stoją stare kobiety, ich twarze są pomarszczone jak wyschnięte jabłka, ale ich oczy uśmiechają się do przeszłości i mówią „znam to, to robiła moja matka, babka, to szydełkowe ozdoby ze świata, którego już nie ma” Dziś przyszła pani ze świetlicy integracyjnej, przyniosła ozdoby na świąteczny stół i zapytała, czy jest w pani galerii miejsce dla prac moich dzieci? Odpowiedziałam: tak. Iwona i jej znajomi przekonali mnie, że człowiek dla świata nie przestaje istnieć gdy kończy – 40-50 lat. Poznałam kobiety, których życie staje się bardziej ekscytujące po 60-ce. Nasza przyjaciółka Sybil Teylor w wieku 73 lat realizuje z pasją swoje młodzieńcze marzenia. Pisze książki dla dzieci, jeździ po świecie – smakuje życia. 66- letnia Enkio właśnie wróciła z kolejnej wyprawy w Himalaje, gdzie jako najstarsza wolontariuszka była pomocą dla lekarza ginekologa, który przybył do dalekich górskich wsi, aby w ramach wolontariatu badać tamtejsze kobiety.
Moja galeria nie stawia barier, jest w niej miejsce dla wszystkich: starych, chorych, niepełnosprawnych, nieatrakcyjnych, warunek jest tylko jeden: ZECHCIEJ WYRAZIĆ SIEBIE PRZEZ SZTUKĘ, DAJ SOBIE SZANSĘ WBREW TEMU, ŻE INNI UWAŻAJĄ IŻ JESTEŚ BEZ SZANS.